Rozmowa z Ewą Michnik, dyrektor Opery Dolnośląskiej
- Widząc rozmach przedsięwzięć Opery Dolnośląskiej, można by przypuszczać, że we Wrocławiu zainteresowanie kulturą wyższą jest duże. Czy rzeczywiście panuje tu dobry klimat dla artystów? Czy miasto pomaga organizatorom imprez kulturalnych?
- Od dawna we Wrocławiu żywa jest tradycja wspierania kultury wysokiej. Tak było w poprzedniej rzeczywistości, tak jest i dziś. Mimo dużo większych problemów finansowych, władze miasta, województwa, Urzędu Marszałkowskiego starają się w miarę możliwości pomóc artystom, instytucjom kultury. Wspierają nie tylko przez dotacje, ale również w inny sposób, na przykład nieodpłatnie udostępniając atrakcyjne miejsca w mieście na reklamy wydarzeń kulturalnych. Przy promocji spektakli operowych ma to niebagatelne znaczenie. Sprzyjająca atmosfera i dobry klimat dla kultury we Wrocławiu inspirują do nowych pomysłów i ich realizacji.
- Czy Pani zdaniem dzisiejszych odbiorców można przyciągnąć do opery tylko organizując tak wielkie przedsięwzięcia – które można porównać do kinowych superprodukcji amerykańskich?
- Absolutnie nie. Na pewno publiczność można przyciągnąć do opery proponując spektakle na wysokim poziomie artystycznym, ciekawe wydarzenia, które mogą być realizowane zarówno na scenie teatru, w plenerze czy we wrocławskiej Hali Ludowej. Faktycznie, obecnie w kraju Opera Dolnośląska odbierana jest jako teatr specjalizujący się w dużych widowiskach, ale proszę pamiętać, że nadal trwa remont budynku naszej opery. Mam nadzieję, że po zakończeniu prac remontowych, jeżeli poziom przedstawień wystawianych na scenie przy ul. Świdnickiej będzie bardzo wysoki i uda się nam zaprosić do współpracy znakomitych dyrygentów, reżyserów, scenografów oraz gwiazdy scen europejskich, to z pewnością każdy spektakl będzie elektryzował publiczność.
- Opera musi mieć obrotnych marketingowców, skoro udaje się jej sfinansować przedstawienia organizowane np. w Hali Ludowej. Jak duża jest rola sponsorów, jak Pani ich pozyskuje i jakie są koszta wystawienia opery np. „Złoto Renu”.
- Na pewno jest to bardzo trudne zadanie. Przy realizacji dużych produkcji musimy w 80 procentach sfinansować przedsięwzięcie z własnych wpływów (z biletów) oraz z funduszy pozyskanych od sponsorów. Oczywiście wpływy z biletów sprzedawanych na widowiska w Hali Ludowej są znacznie większe niż w teatrze. W zależności od rodzaju inscenizacji, czyli od tego, jak wiele miejsca zajmuje scena, w Hali Ludowej na jednym spektaklu zasiada od 3,5 do 4,5 tysięcy widzów. Koszt realizacji dużych spektakli jest wysoki, ale dzięki wpływom z biletów i życzliwości sponsorów, opera nie ponosi większych nakładów finansowych niż na normalny spektakl grany w teatrze. Wychodzimy bowiem z założenia, że podejmujemy się kolejnej realizacji wielkiego widowiska tylko wtedy, gdy mamy sponsorów. Na przykład przy realizacji „Giocondy” na Odrze naszym sponsorem strategicznym i producentem był KGHM Polska Miedź z prezesem prof. Stanisławem Speczikiem, a także Fundacja KGHM z dyrektorem Józefem Dudziakiem. Gdyby nie współpraca z KGHM, widowisko nie mogłoby być zrealizowane, ponieważ opera nie udźwignęłaby wielkich kosztów. Przy produkcji “Złota Renu” naszym strategicznym sponsorem był Bank PKO S.A., a pani dyrektor Maria Wiśniewska osobiście mocno się zaangażowała i ogromnie nam pomogła. Stale współpracujemy z kilkudziesięcioma sponsorami, ale dodam, że ważnym sponsorem był Urząd Miasta Wrocławia (Samorząd Miasta Wrocławia) i Urząd Marszałkowski. Otrzymaliśmy również pieniądze z Ministerstwa Edukacji Dolnej Saksonii, jak również z Instytutu Goethego.
- Czy w zjednoczonej Europie – Pani zdaniem - będziemy mieli łatwiejszy dostęp do kultury?
- Będziemy mieli dostęp do teatrów, oper, filharmonii, galerii w całej Europie. Natomiast czy będziemy chodzić do tych instytucji zależeć będzie od zasobności portfeli Polaków. Obecnie w Polsce, w odróżnieniu od Europy Zachodniej, wstęp do wspomnianych instytucji jest tani. Na Zachodzie nie ma tak niskich cen biletów, nawet za najtańszy trzeba zapłacić kilkakrotnie więcej niż za nasz najdroższy. Jeżeli sytuacja gospodarcza i rynkowa w Polsce będzie dobra, a Polacy w miarę zasobni, to na pewno będą bywać w teatrach, operach, galeriach, ponieważ są wychowani na pięknych tradycjach kultury romantycznej.
- Dlaczego organizuje Pani takie ogromne przedstawienia – czy to taka wewnętrzna potrzeba zaistnienia na pierwszych stronach gazet, zaspokojenia swojej artystycznej „próżności”, czy wymaga tego konwencja tej dziedziny sztuki – opera potrzebuje monumentalnej oprawy?
- Nie musi się wystawiać superprodukcji operowych, aby znaleźć się na pierwszych stronach gazet, można się na nich pojawić z bardzo różnych powodów. Muszę tutaj oddać sprawiedliwość naszym mediom, które niezależnie od tego, gdzie realizujemy spektakle - w katedrze św. Marii Magdaleny, w plenerze, w teatrze czy w Hali Ludowej bardzo się tym interesują i szeroko informują swoich słuchaczy, widzów i czytelników. Również wiele miejsca i czasu poświęcają zarówno superprodukcjom łatwiejszym w odbiorze, jaką na przykład była „Gioconda”, czy trudnym, sięgającym wyżyn sztuki, jak „Złoto Renu” Ryszarda Wagnera. Natomiast wydaje mi się, że byłoby wielkim błędem niewykorzystanie pięknej architektury Hali Ludowej do spektakli muzycznych. Tym bardziej, że była w tym celu zbudowana. Przecież nie po to, by znaleźć się na pierwszych stronach gazet, 26 października 1913 roku w Hali Ludowej wykonano wielką, w olbrzymiej obsadzie – z 1000-osobowym chórem, IX Symfonię Beethovena. Takie piękne tradycje są we Wrocławiu, a my je podtrzymujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz