piątek, 11 czerwca 2010

W Brodach pracy w bród

Jest jedną z najbardziej wysuniętych na zachód gmin w Polsce, prawie 70 proc. jej powierzchni zajmują lasy. Mieszka tu zaledwie 19 mieszkańców na 1 km kw. Do stolicy gminy wiedzie monumentalna brama przypominająca łuk triumfalny, a w centralnym punkcie stoi ogromny zrujnowany pałac. Na terenie gminy jest las z czterema setkami bunkrów, w których hoduje się pieczarki i 40-metrowa wieża pożarniczo-widokowa. A w pałacowym parku gruszki na wierzbie... Ale to nie kraina cudów. Bezrobocie sięga tu 30 procent, a widmo powrotu Niemców na dawne włości niepokoi mieszkańców.

Do Brodów, stolicy gminy Brody w województwie lubuskim, pociągiem nie jest łatwo dojechać. Co prawda przejeżdżają tędy międzynarodowe składy relacji Kraków-Berlin i Hamburg-Kraków, ale żaden z nich nie zatrzymuje się w granicznych Zasiekach. Aby więc dotrzeć do Brodów, ukrytych pośród gęstych lasów, należy wysiąść w Żarach, tam odczekać przepisową godzinkę i wsiąść w dwuwagonowy osobowy do Zasiek. Z tej stacji w szczerym polu powędrować na przystanek PKS-u, skąd rozklekotany, huczący muzyką z radia autobus powiezie wąziutką dziurawą drogą do Brodów – wsi, która kiedyś była bogatym miasteczkiem zarządzanym przez prominentną rodzinę Brühlów.

Poranek

Na stacji kolejowej Żary już o wpół do szóstej rano spory ruch. Ludzie wyruszają do pracy pociągami – ci, co ją jeszcze mają. Ledwo zdążyliśmy usiąść na dworcowych krzesełkach, już melduje się jeden z miejscowych. – Macie panowie może papierosa? – prosi. Po kwadransie jest z powrotem, chce wyciągnąć od nas jeszcze dwa papierosy. Jakby chcąc się usprawiedliwić, że nie jest żadnym żebrakiem, opowiada w kilku zdaniach swoje perypetie z zębami (które trzeba usunąć) i pracą (którą próbuje zdobyć i dlatego w ten poniedziałek jest w Żarach już wcześnie rano).

Zasieki. Stacja to jeden niski budyneczek i pas betonu. Kawałek dalej most graniczny na Nysie Łużyckiej i niemieckie miasto Forst. Aż trudno uwierzyć, że ponad 50 lat temu w tym miejscu tętniło życie 12-tysięcznej dzielnicy Forstu, a Nysę spinało pięć mostów. Po wojnie fabryki rozmontowali żołnierze radzieccy i wywieźli w głąb Rosji. Miasto rozebrano jakby było z klocków Lego. Dobrej jakości materiały budowlane poszły na odbudowę Warszawy. – To było barbarzyństwo – mówi wójt Brodów. – Trzeba było uszanować to, co tu zostało po Niemcach, a nie demontować i grabić. Ludzie, którzy tu przybyli z Kresów, musieli zaczynać wszystko od nowa.

Dziś we wsi Zasieki żyje 250 osób.

Autobus dostojnie sunie po brukowanej kocimi łbami szosie. Mija wyniosłe pnie drzew i łąki, z których unosi się poranna mgła. Uśpione wioski budzi ostre słońce.

Po dwudziestu minutach wjeżdżamy do Brodów przez sterczącą samotnie monumentalną bramę, pozbawioną spinających ją murów – których nigdy tu nie było.

Wieś, która była miastem

Bramę – jedyną ocalałą z trzech niegdyś istniejących – wybudowano w 1748 r. z okazji wizyty Augusta III, który uwielbiał polowania i w tym celu zawitał do majątku Brühlów. To właśnie ta rodzina przyczyniła się do rozkwitu Brodów, choć nie była pierwszą panującą w tych stronach.

Miejscowość powstała w dogodnym przejściu przez rozległe bagna na szlaku komunikacyjnym z Barści (dzisiejszy Forst) do Lubska. Pierwsza wzmianka pochodzi z 1398 r., zaś prawa miejskie Brody uzyskały w XV wieku. Od 1607 r. miasteczkiem zarządzał ród Promnitzów, który zbudował tu rezydencję. Potem byli tu Watzdorfowie, aż w 1740 r. klucz 33 majątków ziemskich, wraz z Brodami, nabył hrabia Henryk Brühl, pierwszy minister króla polskiego i elektora saskiego, Augusta III. Brühl był człowiekiem obrotnym – nie gardził łapówkami i spekulacjami na wielką skalę, piastował trudną do policzenia liczbę urzędów, był człowiekiem potężnym i wpływowym. Miał rezydencje w Warszawie i Dreźnie, jednak to właśnie w Brodach postanowił osiąść na stałe. Nic dziwnego, że posiadłość w Brodach musiała być największa i najbogatsza. Przebudowano całe miasteczko. Powstał ogromny zespół pałacowo-parkowy, zaprojektowany przez nadwornego architekta królewskiego, Jana Krzysztofa Knöffela. Nowy plan miasta został oparty na typowych dla baroku zasadach symetrii. Pałac, zbudowany na planie podkowy, wyposażono niezwykle zbytkownie. Były tu kosztowne meble, a także olbrzymia kolekcja gobelinów i obrazów mistrzów włoskich, flamandzkich i niemieckich. Niestety, w ciągu następnych dwóch wieków, pałac dwukrotnie płonął. Ogień II wojny światowej jest widoczny w ruinach do dziś.

Dziś z imponującej posiadłości pozostał ogromny budynek główny bez stropów i schodów oraz dwa wyremontowane skrzydła, w których prywatny przedsiębiorca urządził restaurację. – Jednak interes mu nie idzie – zauważa wójt. – Przyjeżdża tu czasem potomek Brühlów, ale pałac wcześniej został sprzedany temu panu za 50 tys. złotych. – Niestety, piękny park, w którym rosną zabytkowe drzewa, w tym słynne gruszki na wierzbie, marnieje z roku na rok i zarasta pokrzywami.

Po wojnie Brody straciły status miasta. Wieś liczy dziś nieco ponad tysiąc mieszkańców. Próby przywrócenia praw miejskich spotkały się z oporem Rady Gminy.

Silna ręka wójta

Zbigniew Wilkowiecki rządzi gminą od początku powstania samorządu, czyli od 1990 r. Dobiega końca jego trzecia kadencja, ale wierzy, ze zostanie wybrany na czwartą. Jest człowiekiem charyzmatycznym, energicznym, nie boi się szybkiego działania i wydawania kontrowersyjnych opinii. Lubi opowiadać o swoich sukcesach, ale nie unika rozmowy na tematy drażliwe. Największa porażka to duże bezrobocie w gminie, ponad 30 proc. - wynik upadku tutejszych PGR-ów, które zatrudniały większość ludzi w okolicy.

Pan Adam właśnie dziś ustawił swoją przyczepę z pieczonymi kurczakami na rynku w Brodach. Nie ukrywa, że czeka na niemieckich turystów odwiedzających pałac Brühla. Miejscowi raczej kurczaków nie kupią, bo nie mają za co. – Byle do pierwszych grzybów – śmieje się. – Jak lasy obrodzą, to i pieniądze będą.

Wójt Wilkowiecki nie boi się powiedzieć, że polityka Ministerstwa Pracy jest błędna. – Większość pieniędzy na szkolenia i przekwalifikowanie zawodowe to pieniądze wyrzucone w błoto – mówi. – Powinno się większy nacisk położyć na prace interwencyjne i roboty publiczne. To właśnie dzięki robotom publicznym mamy nowoczesną salę gimnastyczną przy gimnazjum. Wybudowali ją nasi miejscowi fachowcy, ci z dawnych PGR-ów – dodaje nie kryjąc dumy.

Gmina w ostatnich latach przeżywa okres dużej aktywności inwestycyjnej. Po dziesięciu latach starań udało się doprowadzić do budowy drogowego przejścia granicznego w Zasiekach. Do końca tego roku ma stanąć most i infrastruktura do odpraw celnych. Powstanie także droga rokadowa z Olszyny, która połączy oba przejścia i pozwoli ominąć płatną autostradę, która rozpoczyna się właśnie w Olszynie. – Co ciekawe największym wrogiem przejścia Zasieki-Forst były władze samorządowe Forstu – wspomina wójt. – Oni tam bali się jak ognia polskiego bazaru, który powstałby przy granicy i miałby zniszczyć niemiecki drobny handel.

Gmina Brody należy do euroregionu Sprewa-Nysa-Bóbr, grupującego gminy z województwa lubuskiego i powiat Sprewa-Nysa po stronie niemieckiej. To dzięki temu ma ułatwiony dostęp do pieniędzy z unijnych funduszy strukturalnych. – Pierwszy raz korzystaliśmy z funduszu PHARE w 1995 roku. Za 250 tys. ecu zrobiliśmy wtedy całkiem sporo: opracowaliśmy dokładną dokumentację projektu przystosowania obiektów pomilitarnych w Zasiekach do celów gospodarczych, opracowaliśmy strategię rozwoju gminy, ponadto powstały materiały promocyjne i projekt budowy drogi rokadowej z Olszyny do Brożka. W tym roku składamy wniosek o pozyskanie 300 tys. euro na budowę kanalizacji sanitarnej w sąsiednich Jeziorach Dolnych.

Będzie to część największej w historii gminy inwestycji, szacowanej na 9 mln zł. Jak wielka to kwota uświadamia porównanie z rocznym budżetem całej gminy, który wynosi 5,3 mln zł! Plan obejmuje wymianę kanalizacji w Brodach i Jeziorach oraz budowę gminnej oczyszczalni ścieków. Ta oczyszczalnia jest największą pasją wójta. – Prawdziwe cudeńko, szwedzka technologia. W całości jest ukryta pod ziemią, można też do niej dowozić ścieki beczkowozami. To ważne, ponieważ skanalizowanie wszystkich wsi będzie trwać jeszcze wiele lat.

Pieniądze mają pochodzić z programów pomocowych PHARE, SIDA, z Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Zielonej Górze, od wojewody lubuskiego i z krajowych funduszy ochrony środowiska – NFOŚ i WOFŚ.

Problem polega na tym, że przy budowie oczyszczalni obowiązuje ustawa o przetargach publicznych, a przetarg niekoniecznie muszą wygrać Szwedzi. Warunkiem 50-procentowej dotacji od rządu szwedzkiego jest właśnie wybranie szwedzkiej firmy, która oczyszczalnię wybuduje i przeszkoli pracowników. Wójt Wilkowiecki wierzy, że jego gmina będzie pierwszą, która uzyska zgodę na ominięcie procedury przetargowej i otworzy w ten sposób drogę do inwestycji w innych gminach. Szwedzką technologią zainteresowana jest już gmina Miedziana Góra z Kielecczyzny.

Warto pamiętać, że pozyskanie środków unijnych zależy w dużym stopniu od własnej inicjatywy – przypomina wójt. Należy mieć dobrze opracowany projekt – najlepiej, żeby zajęła się tym profesjonalna firma konsultingowa – no i trzeba mieć pieniądze na wkład własny – 25 proc. kwoty, o którą gmina się stara.

My się Niemca nie boimy

Pan Józef już o siódmej rano zasiada na ławeczce na rynku. W kufajce i kaloszach, wystawia twarz do porannego słońca, czekając na otwarcie sklepu spożywczego. – Ja jestem ze wschodu, dzisiejsza Ukraina – mówi. – Jak tu Niemcy przyjdą, nie wiem, co będzie. Ja już stary jestem, to mnie nie zależy, ale młodsi pewnie będą ziemię sprzedawać i przenosić się do miasta.

Tu, na obszarach przygranicznych, problem wykupu ziemi istnieje. Niektórzy pamiętają jeszcze przesiedlenia po wojnie. Czy historia się powtórzy, tylko pod kuratelą Unii Europejskiej? – Ja uważam, że ta obawa jest uzasadniona – mówi wójt Wilkowiecki. – Zainteresowanie Niemców naszą ziemią jest bardzo duże, chociaż oni wiedzą, jakie jest polskie prawo i śledzą dokładnie nasze negocjacje z Unią. Niemcy chętnie by kupili ziemię w Brodach, czemu nie. Okolica ładna, wokół lasy, nie ma przemysłu, do Berlina stąd blisko. My się nie boimy Niemców, tylko ich pieniędzy. Gdyby ceny ziemi po obu stronach granicy były zbliżone – to co innego, wtedy możemy rozmawiać na równych prawach. My się musimy wzmocnić ekonomicznie, żeby być dla nich partnerami, a nie biednymi sąsiadami, których można kupić.

To samo jest z rolnictwem. Wójt jest za integracją, ale propozycję 25-procentowych dopłat do rolnictwa uważa za nieuczciwą. – Wie pan, dlaczego Unia daje nam tylko 25 procent dopłat? – pyta. – Bo to unijni rolnicy boją się polskich, a nie odwrotnie! Niech nam dadzą choćby 50 proc., to wykosimy konkurencję!

Teraz turystyka

Przyszłość gminy to turystyka. To właśnie dla turystów powstaje przejście w Zasiekach. Mają z niego wieść ścieżki rowerowe. W Brodach powstanie pole namiotowe, może nawet kemping z prawdziwego zdarzenia. Najpierw trzeba jednak oczyścić jezioro. To dlatego inwestycje ekologiczne są tak ważne. Będzie czysto, to i turyści się pojawią.

Dobrym pomysłem na przyciągnięcie gości było przystosowanie nowo wybudowanej wieży przeciwpożarowej dla potrzeb turystów. Powstał taras widokowy z lunetami. Z wysokości 40 metrów rozciąga się widok na gęste lasy i czerwone dachy nielicznych zabudowań. – Nasza wieża jest jak latarnia morska w oceanie lasów lubuskich – mówi Paweł Morawiński, leśnik i gospodarz ośrodka edukacji leśnej. – Rocznie odwiedza nas ponad 8 tys. osób, nie tylko grupy szkolne, ale i turyści indywidualni.

Wybudowana ze środków Unii Europejskiej wieża jest częścią kompleksu edukacyjnego. Obejmuje on leśniczówkę z 1926 r., w której mieszczą się sale poglądowe, ogród dendrologiczny z wieloma ciekawymi okazami roślin i ścieżkę edukacyjną po starym lesie.

Leśnicy narzekają tylko na szkodliwe oddziaływanie ciężkiego przemysłu umiejscowionego przy granicy po stronie niemieckiej. Zachodni wiatr nawiewa dymy z cottbuskiej elektrociepłowni, a niecka kopalni odkrywkowej wysysa wodę spod lubuskich lasów w promieniu 100 km.

Największą atrakcję wójt Wilkowiecki szykuje na sam koniec. W okolicy Zasieków znajduje się 420-hektarowy kompleks poniemieckich bunkrów, w którego skład wchodziła też fabryka amunicji. 394 obiekty, 72 km dróg betonowych, własna bocznica kolejowa, studnie głębinowe. Ogromne militarne miasteczko w samym środku lasu. W dodatku teren został skomunalizowany i gmina może nim swobodnie rozporządzać. W latach 90. były plany urządzenia tam specjalnej strefy ekonomicznej – nie udało się za względu na czasochłonny proces komunalizacji. Wójtowi marzy się tu tętniący życiem park produkcyjny. Już dziś w kilku bunkrach funkcjonuje firma czyszcząca żeliwo i hoduje się pieczarki. – To nasz kapitał – podkreśla Zbigniew Wilkowiecki. – Na pewno będzie procentować.

Brody – gmina jakich wiele w Polsce. Trapiona problemami, ale też patrząca odważnie w przyszłość. Działaj, nie popadaj w marazm – to przesłanie dla wszystkich tych, którzy wolą narzekać na paskudne czasy i złą politykę rządu niż zakasać rękawy i wziąć się do roboty.

Brak komentarzy: