wtorek, 8 czerwca 2010

Śmiech jest najlepszą bronią

Rozmowa z Leszkiem Mazanem, dziennikarzem, znawcą twórczości Jaroslava Haszka.

- Czy po wstąpieniu do Unii Europejskiej Krakusy będą konkurować ze Szkotami?

- Każdy kraj, a i w tym każde miasto, wnosi do Wspólnoty Europejskiej to, co ma najcenniejszego i najbarwniejszego. Ja osobiście nie wyobrażam sobie innej Europy niż Europy kolorowej, również pod względem obyczajowości. Jeżeli uda nam się przekonać świat do mądrego sposobu wydawania pieniędzy, mądrej oszczędności, a jednocześnie zaprzestania rzucania na nas inwektyw typu "szwedzi" czy "centusie", to znaczy, że nasza decyzja wstąpienia do zjednoczonej Europy była słuszna. Jak wiadomo, mówią o nas "centusie", ale my nie jesteśmy "centusie" - tak to było raz pod koniec XIX w., że pewien nędzarz krakowski dla chleba sprzedał jeszcze za życia swoje ciało do prosektorium Uniwersytetu Jagiellońskiego, a ponieważ przez osiem lat nie umierał, to magistrat wysłał mu ponaglenie. No i stąd się wzięło rozdmuchane przez prasę warszawską określenie "centusie". Ale proszę bardzo, myślę, że Europa i z tego naszego doświadczenia może skorzystać.

- Marzy się Panu powrót czasów CK Monarchii? Dzisiejsza Europa to przecież Europa regionów.

- Ja bym powiedział, że my - krakowianie i Galicjanie - zawsze mieliśmy ciągotki do integracji europejskiej. Proszę łaskawie pamiętać, że pierwsza konferencja pokojowa w Europie i konferencja mówiąca o scisłej współpracy gospodarczej i handlowej odbyła się w Karkowie w 1364 roku. Zoprganizował ją nasz mądry król Kazimierz Wielki, a przybyło na nią czterech królów i jeden cesarz i cała reszta utytułowanej "drobnicy" z Europy. To spotkanie przeszło do historii pod nazwą "Uczty u Wierzynka", ale była to pierwsza tego typu w Europie próba szukania porozumienia. Unia Polski z Litwą to jest coś, co dopiero dużo później miało jakieś odnośniki i naśladownictwo w unii szwedzko-norweskiej. Ale my już wtedy, w 1569 r. podpisując akt unii pokazaliśmy, że myślimy o mądrej integracji, szanującej prawo do samostanowienia narodów. A czy nam się marzy powrót Cesarstwa Austriackiego - myślę, że nie, natomiast te formy współpracy między narodami, które wtedy były, ten model państwa wielonarodowego z dużą autonomią niektórych państw, był czymś idealnym. Fakt, że byliśmy w tych samych granicach, umożliwiał nam podróżowanie bez wyciągania paszportu z Krakowa do Wiednia czy Zagrzebia, z Krakowa do Triestu, czy innych miast czarno-żółtej monarchii. Ta polityka integracyjna, równocześnie szanująca, dająca autonomię poszczególnym narodom, oczywiście została wymuszona przez klęskę Autrii z Prusami, utratę Włoch, wydarzenia na Węgrzech w 1846 r. Nie wchodząc we wszystkie mechanizmy - jednak na owe czasy była to dość nowoczesna metoda integracji w ramach monarchii, przy pelnym poszanowaniu praw wchodzących w jej skład narodów. Dlatego u nas, w Galicji, było inaczej, stąd się wzięły te tęsknoty proaustriackie. Tu nikt specjalnie nie musiał zrzucać portretu cesarza Franciszka Józefa, bo on po prostu dał nam to, czego nie daliby inni w tym czasie.

- Za co Pan tak ceni i wielbi Szwejka i Czechów? Przecież reprezentują oni zupełnie odmienny od obowiązującego w Polsce modelu bohatera: ułana wymachującega szablą, romantyka cierpiącego za narody. W Polsce Szwejk uchodzi za oportunistę i tchórza.

- Bo my nie rozumiemy Szwejka. Wie pan, kiedyś pisząc przedmowę do kolejnego wydania Szwejka, dałem jej tytuł "Józef Szwejk - książę duński". I to tylko tak pozornie wygląda, że moja żona ma rację mówiąc, iż tak się utożsamiam z dobrym wojakiem, że zauważa u mnie objawy idiotyzmu "osobliwie ku wieczorowi". Proszę popatrzeć na mechanizmy jego działania i paralele między nim a Hamletem. Hamlet, zagrożony w karierze politycznej i fizycznie przez swojego stryja, przybiera maskę szaleńca, "rżnie głupa". Dokładnie to samo robi skromny handlarz psami z przedmieścia Pragi Józef Szwejk. Zobligowany do walki za cesarza "aż do rozszarpania ciała", on się przed tym,broni przybiera maskę idioty, człowieka, który wykonuje wszystkie rozkazy w ten sposób, by jak najbardziej opóźnić dostanie się na front. On kocha dziewczyny, parówki, psy i swoją Pragę. Po cóż mu umierać za cesarza?

- To wynika z mentalności Czechów?

- Odpowiem tak: kiedy przyjechałem po raz pierwszy do Pragi, gdzie potem byłem przez 6 lat korespondentem PAP, pierwszym nielegalnym dokumentem, który mi wpadł w ręce, był list Jirzego Pelikana do narodu czeskiego. Jirzi Pelikan był w czasie Praskiej Wiosny szefem ówczesnego Radiokomitetu, potem wyjechał z kraju, był posłem do Parlamentu Europejskiego. Zaniepokojony w 1986 r., że coś się tam gotuje na Kremlu u Gorbaczowa, że Niemcy zaczynają groźnie mruczeć, że Węgrzy jakby już ostrzyli kosy, w Polsce bez przerwy coś się dzieje - a w Czechach nic. Więc napisał do rodaków taki list: "Bracia Czesi, w 1930 r., kiedy Hitler zabrał nam Sudety - my nic, w 1939, kiedy Hitler wjechał na Hradczany - my nic, w 1948 był przewrót komunistyczny - my nic, w 1968 r. wojska radzieckie wjechały na Plac Wacława - my nic. Bracia Czesi, toż my nie mamy jednej ruiny, na której można by postawić pomnik!" Ostatni bohater narodowy, który walczył z bronią w ręku, to był Jan Żirzka, ten, co zginął pod Grunwaldem. Ale to dobrze, że oni nie mają tych ruin, czy źle? Dobrze, że Praga była prakrycznie jedyną nietkniętą w czasie wojny stolicą, czy źle?

- Z drugiej strony można zadać pytanie, jak to możliwe, że państwo czeskie nadal istnieje, skoro Czesi nigdy o nie nie walczyli.

- Bo oni mają inny sposób na niepodległość. Proszę pamiętać, że w bitwie pod Białą Górą w 1620 r. wyrżnięto im całą szlachtę, a oni dowieźli do odzyskania niepodległości w 1918 r. i język, i kulturę, i świadomość i dumę narodową, nie robiąc ani jednego powstania. Teraz zastanówmy się, czyja droga była lepsza, ich czy nasza? Przykład Czechów w szerszym kontekście budzi pytanie, czy warto było robić powstanie warszawskie? Proszę pamiętać, że jest to naród mądry - bitwa, w której stracili wolność na 300 lat trwała 15 minut; wiedzieli, że nie wygrają, no to otworzyli bramy - po co ginąć?

- Polacy powiedzieliby - stchórzyli!

- Tak, my byśmy się wysadzili razem z całym zamkiem.

- W takim razie czy nasz stosunek do Czechów nie wynika po prostu z zazdrości?

- Stosunek Polaka do Czecha jest taki życzliwie-niechętny. Zazdrościmy im, bo oni wchodzą do Europy w dobrej kondycji gospodarczej, bez ruin, które u nas jeszcze obrastają zielskiem. Mają swój sposób na życie. I trzeba to szanować.

- Jaka będzie ta nowa Europa? Czy bardziej kolorowa, radośniejsza?

- Chyba tak, bo wróćmy chociażby do naszego poczciwego Szwejka, ile ostatnio stawia mu się pomników! Na Węgrzech, na Słowacji, w Petersburgu, we Lwowie, wreszcie w Sanoku. Może rzeczywiście jest zapotrzebowanie na uśmiech, życzliwość. Nie ma lepszej broni na chamstwo, brutalność, agresję, jak właśnie uśmiech.

- Pańskie ulubione miejsca w Krakowie?

- Ta kawiarnia, w której siedzimy! W ogóle uważam, że Kraków jest jedynym miastem w Polsce, gdzie są jeszcze prawdziwe kawiarnie. Poza tym zawsze, kiedy mowa o Europie i wkładzie Krakowa do Europy, warto wspomnieć o kilku miejscach i postaciach, które pozwalają nam nie mieć kompleksów. Np. wspomnę o Koperniku, który niewątpliwie był krakusem, choćby dlatego, że był bardzo oszczędny i wynalazł kromki chleba. Przez okno tej kawiarni widzimy aptekę, gdzie po raz pierwszy w 1821 r. wypromowano pierwsze na świecie panie magister farmacji - to były siostry Studzińskie. Mamy najstarszą w świecie stałą audycję muzyczną radiową, czyli hejnał z wieży mariackiej nadawany przez Polskie Radio.

- Obiecał mi Pan jeszcze opowiedzieć o "krakowskiej" genezie nazwy Ameryka...

- W Krakowie za czasów Bolesława Chrobrego przebywał rycerz węgierski Emeryk. Tego Emeryka potem poszarpał gdzieś niedźwiedź, a w ogóle on panienek nie lubił, więc został świętym. Mijają lata i w genueńskiej rodzinie Vespuccich rodzi się syn, trzeba go nazwać. Matka proponuje "Amerigo", na co ojciec: "Skąd to imię Amerigo?" "Słyszałam, że w Krakowie był taki święty, po ichniemu Emeryk". "Aaaa, jeśli w Krakowie, to wszystko w porządku!" No i nazwali chłopaka Amerigo. A potem stało się to, co się stało, Amerigo Vespucci został naczelnym pilotem floty portugalskiej i pierwszy opłynął wschodnie wybrzeża nowo odkrytego przez Kolumba lądu, który nazwano jego imieniem. Tzn. on się zgodził na nazwanie go swoim imieniem chcąc w jakiś sposób okazać szacunek miastu, które wydało jego zacnego patrona.

Brak komentarzy: