wtorek, 1 czerwca 2010

Śląsk mi nie zaszkodził

Rozmowa z Krzysztofem Hanke, kabareciarzem i satyrykiem.

- Czy mit o wzajemnej niechęci Warszawy do Śląska i Śląska do Warszawy wciąż funkcjonuje? W serialu "Święta wojna", w którym gra Pan główną rolę, ten wątek dominuje nad innymi.

- Te antagonizmy pewnie jeszcze gdzieś głęboko tkwią, jednak już w bezpośrednich kontaktach ze Ślązakami tego nie słychać. Ludzie mają teraz poważniejsze problemy - żeby się utrzymać przy życiu, z czegoś żyć, dlatego raczej nie zajmują się takimi problemami, jak odmienność kulturowa. Jeśli chodzi o serial "Święta wojna", to był pretekst do tego, żeby stworzyć takie zabawne sytuacje, jakie wynikają ze styku dwóch kultur, dwóch punktów widzenia.

- A Ślązacy nie mają kompleksu Warszawy?

- Ja myślę, że ogólnie nie. Oczywiście, są i tacy. My, Ślązacy, nie jesteśmy inni od reszty kraju, ani lepsi, ani gorsi. Mamy taki sam odsetek ludzi, którzy inaczej postrzegają rzeczywistość, którzy sobie nie radzą. Chyba jesteśmy typowi w tej części Europy.

- Jaka jest według Pana definicja humoru śląskiego? Czy coś takiego w ogóle istnieje?

- Najprościej byłoby powiedzieć, że humor śląski to jest humor podany w gwarze śląskiej. To jest cały kompleks dowcipów, piosenek, anegdot, przypowieści, ale prezentowanych właśnie w gwarze śląskiej.

- Kojarzony jest zwykle z pewną rubasznością, taką niewybredną, w stylu niemieckim...

- Jest bliskość kulturowa wynikająca z uwarunkowań historycznych. Ale to już chyba nasza zaleta. Punkt widzenia Ślązaków jest troszkę inny, poza tym fakt, że inaczej mówimy, inaczej formułujemy zdania, to nas wyróżnia i sprawia, że reszta Polski uważa nas za ludzi pogodnych i zabawnych.

- A jak się ma do tego mit o Ślązaku ponurym, który po ciężkiej robocie w kopalni wraca przez zasnutą dymem okolicę do brzydkiego familoka i wszystko, na co go stać, to oglądanie telewizji z butelką piwa pod ręką?

- Jest też inny stereotyp: taki, że Ślązak po pracy lubi się bawić i mogę powiedzieć z doświadczenia, że tak skorej do zabawy publiczności nie ma w całej Polsce. Podkreślają to wszyscy artyści występujący na Śląsku. Tu jest jakaś taka specyficzna atmosfera, jakiej nie ma nigdzie indziej. Dlaczego ludzie tak się lubią bawić? Widocznie ciężka praca wyzwala w nich taki odruch chęci uczestniczenia w zabawie, bycia wśród ludzi.

- Czym jest dla Pana Śląsk? Co to znaczy być Ślązakiem?

- To trudne pytanie, dlatego że ja od dwudziestu kilku lat mieszkam poza Śląskiem. Kiedy ktoś mnie pyta, czy czuję się Ślązakiem, odpowiadam, że czuję się Europejczykiem, a to że akurat urodziłem się tutaj, mieszkałem tu przez kilkadziesiąt lat, to na pewno mi nie zaszkodziło. Jednak czuję się Europejczykiem, bo mam szersze horyzonty. Kiedy powstał kabaret RAK, od razu założyliśmy, że nasze działania będą wykraczały poza Śląsk. Oczywiście my się identyfikujemy z tym regionem i cieszymy się, że dzięki nam pojawiło się w Polsce zainteresowanie Śląskiem. Chcemy pokazywać śląski punkt widzenia na świat poprzez pryzmat humoru śląskiego. Może to zabrzmi zarozumiale, ale myślę, że to, co robimy, robimy z zyskiem dla regionu śląskiego.

- Nie bał się Pan, że przekaz kabaretu będzie niezrozumiały dla publiczości z innych części kraju właśnie z powodu użycia gwary?

- Nie, dlatego że troszeczkę już na scenie występujemy i wiemy jak to robić...

- Bo to nie jest prawdziwa gwara?

- Zgadza się. Z naszej strony jest to troszeczkę cwaniactwo, ale to wynika z tego, że jesteśmy zawodowcami i wiemy jak to podać, żeby widz poza Śląskiem był przekonany, że mówimy po śląsku, ale żeby wszystko zrozumiał. Naszą siłą nie jest to, że mówimy po śląsku, bo takich zespołów, które jednak nigdy nie wyszły poza region, jest mnóstwo, naszą siłą jest to, co mówimy. Pokazujemy sposób patrzenia na pewne codzienne sprawy przeciętnego człowieka, który ma swoje zwykłe problemy i są to problemy dotyczące każdego człowieka. Podsumowując, w naszym wydaniu humor śląski jest humorem uniwersalnym.

- Jak to się stało, że serial "Święta wojna", który kilka lat temu miałby szansę na emisję jedynie w telewizji regionalnej, dziś jest na antenie ogólnopolskiej i to jeszcze w porze największej oglądalności? Na czym polega ten fenomen?

- Serial faktycznie jest popularny, a świadczy o tym fakt, że tyle lat już go kręcimy. W telewizji układy są proste, jeśli coś się nie podoba, spada z anteny. Co ciekawe, scenariusz powstaje w Warszawie, serial kręci oddział telewizji w Poznaniu, a cała ekipa aktorska jest ze Śląska [z wyjątkiem Zbigniewa Buczkowskiego - przyp. MF].

- Jak widzowie reagują na to, jak pokazujecie Śląsk i Ślazaków?

- Jeśli chodzi o opinie widzów spoza Śląska, to w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach spotykam się z dużą sympatią, a nawet wręcz wyrazami uwielbienia. Natomiast na Śląsku jest już różnie. Niektórzy Ślązacy chcieliby, żeby Hubert Dworniok był byłym powstańcem śląskim (albo przynajmniej synem powstańca) i w ciągu jednego odcinka opowiadał, jak to walczył z Niemcami, albo jak ustawia goroli po kątach. Nie każdy potrafi śmiać się z siebie. Musimy jednak pamiętać, że to jest serial komediowy i szukanie jakichś socjologicznych uwarunkowań czy podejmowanie poważnych tematów nie ma za bardzo sensu. Zadaniem tego serialu jest po prostu bawić i ja bym się tu nie dopatrywał jakichś podtekstów, że ośmieszamy Ślązaków.

- Czy w jakimś stopniu utożsamia się Pan z postacią Bercika?

- Tego pytania się najbardziej bałem! Nie, absolutnie się nie utożsamiam. Hubert Dworniok to jest straszny wariat! Jedyne, co mi się w nim podoba, to jego ogromnie wysoka samoocena. Hubert Doworniok uważa, że się zna na wszystkim i mógłby zostać chociażby chirurgiem naczyniowym, bo "przecież człowiek się składa z rur", a on kiedyś naprawiał kanalizację, więc nie ma problemu.

Oglądając niektóre odcinki mam nieodparte wrażenie, że skecze są częściowo improwizowane, niewyreżyserowane.

- Są takie momenty. Tekst scenariusza to jest przecież tylko kartka papieru, w którą trzeba tchnąć życie. Już podczas samego kręcenia różne sceny nam wychodzą. Oczywiście momentami jesteśmy temperowani przez reżysera, bo zdarza nam się iść w całkiem innym kierunku niż scenarzysta przewidział. Chciałbym jeszcze dodać, że nie mam pojęcia, skąd scenarzysta, który mieszka w Warszawie, wziął tę awersję do Sosnowca, przecież on w każdym odcinku każe Bercikowi nadawać na ten Sosnowiec!

- Jak Pan sobie wyobraża Śląsk za kilkadziesiąt lat?

- Czytałem kiedyś książkę rudzkiego pisarza Krystiana Gałuszki, o tym jak sobie wyobraża Rudę Śląską w przyszłości. W związku z tym, że cały przemysł upadł, kopalnie zostały pozamykane, huty zostały pozamykane, to Ruda kombinowała, co zrobić, żeby dalej istnieć, więc wymyślono, że tereny po koksowni Walenty zamienią się w pola golfowe, powstaną lotniska, że tam będą hale sportowe, baseny... Myślę, że taki Śląsk mógłbym sobie wymarzyć. Tak mogłoby być... Gdyby ludzie tu przyjeżdżali odpoczywać, żeby coś przeżyć...

- Śląsk regionem turystyczno-wypoczynkowym? To rzeczywiście brzmi jak science fiction.

- Ale ja uważam, że mamy ku temu potencjał. Mamy zaplecze intelektualne i jesteśmy pracowici. Ileż można jeszcze warsztatów samochodowych otworzyć?

- Pańskie ulubione miejsca na Śląsku?

- Moja mama mieszka w Rudzie Śląskiej, więc tam najczęściej przyjeżdżam. Również w Rudzie mam dwa takie miejsca, to Dom Kultury "Pulsar", gdzie zaczynał swoją działalność kabaret RAK i Miejski Ośrodek Kultury. Tam czuję się u siebie. Ale muszę powiedzieć, że mnie zawsze ciągnęło w świat. Jeżeli ktoś całe życie mieszka na Śląsku, to często nie wie - bo ma zakodowane, że Śląsk to jest jego ojczyzna, że nie ma lepszego miejsca. Wejście do Unii powinno nam pomóc, wreszcie skończy się to upokarzające stanie na granicach. Zwłaszcza niemiłe wspomnienia mam z granicy z Czechami. Największą zasługą Wspólnej Europy jest dla mnie to, że nie będzie czeskich celników!

- Wyobraża Pan sobie zagraniczną wersję"Świętej wojny"? Skoro polska telewizja kupuje licencje na różne zagraniczne seriale i programy...

- Na ten temat rozmawialiśmy kiedyś z Kevinem Aistonem. Asia Bartel [odtwórczyni roli Andzi w "Świętej wojnie"], zapytała, jakby to było gdyby serial kręcono w Anglii. Odpowiedział, że w każdym kraju są zawsze grupy ludzi, których dzielą jakieś antagonizmy, których wzajemna niechęć do siebie jest przysłowiowa. U nich też tak jest, podawał za przykład londyńczyka i bodajże mieszkańca hrabstwa Yorkshire. Każdy kraj ma swoją Warszawę i swój Śląsk.

Brak komentarzy: